Jestem w takim wieku, że mam jeszcze marzenia. Marzy mi się dużo i szybko.
Jedną z dziedzin w której marzeń mam szczególnie dużo jest bardzo zaniedbany styk infromatyki i polityki. Od blisko dziesięciu lat biorę udział, lub obserwuję rozwój, ogromnej liczby projektów które stawiają sobie fantastyczne cele.
Wikipedia ze swoją misją kolekcjonowania wiedzy świata, Ubuntu ze swoim pragnieniem stworzenia Linuksa dla ludzi, czy wreszcie najbliższa mi, Mozilla ze swoimi ideałami Otwartego Internetu. Wszyscy którzy pracują w tych i setkach innych projektów wyrobili sobie pewne nawyki, pewne know-how. Budujemy potężne warstwy narzędzie pozwalające nam realizować nasze cele w spcyficznych warunkach Internetu.
Z drugiej strony obserwuję, jak chyba każdy, politykę, tę która coraz bardziej oddala się od “rzeczywistości” w której żyję. Politykę mówiącą językiem moich rodziców, rozwiązującą problemy które coraz mniej mnie obchodzą, w sposób, który wydaje mi się co najmniej nieefektywny.
W tym samym czasie niezwykle szybko rozwija się całe społeczeństwo, które ten świat, w którym obraca się nasza polityka, po prostu ignoruje. Wyzwania, problemy, przeszkody i metody działań jakie podejmujemy by rozwijac Wikipedię, by komunikować się efektywnie przez Facebooka, by wspólnie tworzyć dokumenty w Etherpadzie czy tworzyć filmy amatorskie to świat który rozwija się i zmienia tak szybko, że zaskakuje mnie jedynie jak bardzo z tej perspektywy przestrzeń dyskusji publicznej o polityce zaczyna wyglądać jakoś tak niepoważnie.
I teraz w tej właśnie rzeczywistości, gdy przestrzeń Internetu rozrasta się i staje się ważną częścią życia ludzi, polityka zaczyna niezdarnie próbować podejść do tego, dziwnego dla nich tworu. Jakiś polityk zacznie blogować by napisać coś na nim dwa razy na próbę i się zrazić, inny założy tweetera, na którym opisze swoje śniadanie. Powstają liczne komisje do spraw Internetu i Jego Przejawów, a czasem nawet państwo przerazi się anarchią jaka tam panuje i postanowi ochronić obywateli poprzez ustawę czegoś zakazującą, kompletnie nie rozumiejąc, że Internet nauczył się sam rozwiązywać swoje problemy i młodzi ludzie, wychowani w poczuciu fal WiFi latających wokół nich od dziecka postrzegają takie ruchy jakby obserwowali słonia w składzie porcelany, niezdarnego, głupiutkiego i zbyt powolnego by reagować i dopasować się.
Z drugiej zaś strony mamy coś co można by nazwać “Web Approach”. Swiat gdzie możliwości technologiczne pojawiające się co pół roku są tak przełomowe, że wszelkie rozwiązania wcześniejsze tracą sens. Swiat gdzie wszystko sie da i jest tylko kwestią czasu i zdolności włożonych w oprogramowanie danego rozwiązania. Gdzie projekty tworzą się samoczynnie by reagować na pojawiające się wyzwania.
To świat w którym transparentność jest wbudowana w DNA ekosystemu, w którym zmienność jest jedyną mierzalną stałą, w którym prawo jest generowane lokalnie – per serwis – i dopasowywane w reakcji na zmiany w ciągu dni, albo tygodni.
Dynamika tego świata, jego fundamentalna odmienność wymaga przemiany pokoleniowej. Polityka nie jest na to gotowa i nakłada znane sobie mapy mentalne na zjawiska diametralnie odmienne od wszystkiego co znali wcześniej.
Efektem jest to co możemy obserwować w dziedzinach “konsultacji” z Internautami, oraz w dziedzinie aplikacji pisanych przez państwo. Spotkanie z Premierem było uroczym przykładem rozmowy w dwóch językach, propozycje Kancelarii Premiera, aby wybrać “przedstawicieli Internautów” jest kolejnym, różne wypowiedzi polityków w stylu “te dane ujawniliśmy tylko w polskim Internecie” to perełki.
Ostatnio na jakiejś konwencji któryś z ministrów chwalił się wnioskiem, że państwo musi się zelektronizować i korzystać z maili… Nie muszę chyba tłumaczyć jak absurdalne jest to w świetle poważnych dyskusji toczonych od dłuższego czasu o tym, że email przestaje być ważny.
Wszystko to jest w najlepszym razie przestarzałe, w najgorszym zaś jest egzemplifikacją opisanej powyżej przepaści technologiczno-społecznej.
Z drugiej strony Państwo jest i pozostanie ważne. I może, a właściwie powinno być, potężnym narzędziem jaki obywatele posiadają. Technologia może zaś dać nam potężną broń, umożliwić kontrolowanie rządzących, a z drugiej strony zdynamizować procesy poprzez zbudowanie platformy dialogu i współpracy w miejscu, w którym obywatele już są – w Internecie, przy użyciu mechanizmów które już znają.
To nie jest kwesita “czy” tylko “kiedy”. Firmy takie jak Dell czy Google nie mają problemu z uzyskaniem feedbacku od całego świata i nie potrzebują w tym celu spotykać się z XX-wiecznym archaizmem – “przedstawicielami Internautów”. Swiat polityki czeka w najbliższych latach bolesna i długa nauka nowej rzeczywistości, w której wyborcy żyją.
A w międzyczasie my nadal będziemy rozwiązywać sami swoje problemy… oddolnie, organicznie, ewolucyjnie… problemy takie jak… jak napisać rozszerzenie do Firefoksa które powie mi kto jest dziś premierem Polski, albo skąd wziąć listę emaili do posłów PO?
Na te i inne pytania odpowie następny wpis 🙂
2 replies on “Otwieranie polityki metodą DYI”
Tak jak ZUS nadal korzysta z dyskietek, tak politycy zaczną korzystać z email’a, gdy ten zacznie umierać. Coraz częściej mam wrażenie, że ludzie, którzy mają być reprezentacją naszego narodu żyją na zupełnie innej planecie.
@polian:
sony jako ostatnie przestało produkować dyskietki, wkrótce zapewne ZUS ogłosi przetarg na nagrywarki cd-rw i płyty.